Skladowie – Krywań, Krywań

Skladowie – Krywań, Krywań

Polska

 


 

Pierwsze wydanie LP – Polskie Nagrania Muza XL 0888 (mono), SXL 0888 (stereo), 1973.

Najwyższa pozycja na liście przebojów – ?.

 


 

Okładka oryginalnego wydania LP

OCENA 10/10

Label oryginalnego wydania LP

 

Lista utworów:

 

Strona A

  1. Krywaniu, Krywaniu 

 

Strona B

  1. Juhas zmarł
  2. Jeszcze kocham
  3. Gdzie mam ciebie szukać
  4. Fioletowa dama

 

Nagrania dodatkowe – tylko na edycji CD Kameleon Records (KAMCD 07):

  • Juhas zmarł (wersja instrumentalna)
  • Nie lyj dyscu, nie lyj
  • Nie chcę odejść (wersja instrumentalna)
  • Na Wirsycku (wersja instrumentalna)
  • Scarborough Fair
  • Gospel Song
  • Lady In Violat
  • Juhas zmarł (wersja radiowa)
  • Jeszcze kocham (wersja radiowa)
  • Gdzie mam ciebie szukać (wersja radiowa)
  • Fioletowa dama (wersja radiowa)

 


 

Skład:

 

Andrzej Zieliński – Hammond organ, piano, vocal
Jacek Zieilński – violin, trumpet, percussion, lead vocal
Konrad Ratyński – bass guitar, vocal
Jerzy Tarsiński – guitars
Jan Budziaszek – drums, percussion

oraz gościnnie

Józef Gawrych – congas (strona 2: 1, 3)

 

Nagrano: 18, 22-26 maja 1972

 

Produkcja – nie podano
Realizacja nagrań – Zofia Gajewska, Jacek Złotkowski

 


 

Zastanawiałem się jaka powinna być pierwsza recenzja jaką napiszę specjalnie z przeznaczeniem do zamieszczenia na tej stronie (poprzednio publikowane teksty powstały przed laty, przy okazji mojej współpracy z różnymi pismami branżowymi). Jest przecież tak wiele wybitnych płyt, bez których trudno wyobrazić sobie egzystowanie i których dokładniejsza analiza stanowiłaby niczym nieskrępowaną rozkosz muzyczno-intelektualną. Ostatecznie w wyniku owych rozważań zwyciężył lokalny patriotyzm, poparty oczywiście także oceną artystycznej zawartości longplaya. Wybrałem Krywań Krywań – Skaldów, nie wiem czy najlepszy, ale według mojej opinii na pewno album z pierwszej trójki rodzimych rockowych płyt. Skaldowie byli dla mnie najważniejszym polskim zespołem od zawsze. Co prawda w najwcześniejszych latach mojego dziecięcego życia dzielnie konkurowały z nimi na tym polu Czerwone Gitary, ale stopniowo to jednak grupa braci Zielińskich przekonała mnie do swojej muzyki jak żadna inna, już chyba na zawsze. Poznałem ich w nieco nietypowy sposób, bo nie poprzez obcowanie z całą rzeszą przebojów, które znają chyba wszyscy, ale zgłębiając zawartość albumu Wszystkim zakochanym, który tata miał w swojej płytotece. Potem w moich zbiorach pojawiły się trzy longplaye przypomniane przez Polskie Nagrania w środku lat 80. w ramach obrzydliwej edytorsko, ale jakże ważnej muzycznie dla młodego chłopaka serii wydawniczej – Z archiwum polskiego beatu. Z tekstów zamieszczonych na tyle jednej z okładek wznowionych płyt dowiedziałem się, że albumów Skaldów w latach 70. ukazało się znacznie więcej. Nie miałem pojęcia, że w Warszawie w Klubie Hybrydy działa giełda płytowa toteż zdobycie wymarzonych, lecz dawno wyprzedanych tytułów wydawało mi się zadaniem niemożliwym do zrealizowania. Na szczęście tata miał znajomego z kontaktami w Polskich Nagraniach i na któreś urodziny dostałem kilka brakujących longplayów Skaldów. Radość była nie do opisania. Z początku słuchałem do znudzenia tych bardziej „piosenkowych” albumów, ale z czasem zaczęło mnie intrygować dlaczego strona A jednej z płyt na zawiera tylko jeden, długi utwór. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Zaciekawiony włączyłem ów krążek. To co usłyszałem spodobało mi się, ale nie dostrzegłem wówczas w owej muzyce jeszcze niczego wyjątkowego. Ot taka melodyjna góralska piosenka obudowana długimi partiami instrumentalnymi i cytatami z muzyki klasycznej. Właściwie traktowałem ją na równi z tymi krótszymi, bardziej przebojowymi nagraniami zespołu. Ale może dla 10-letnich uszu to i tak był sukces? Stopniowo poznawałem nowe płyty i gatunki muzyczne, wiele z dziecięcych fascynacji odeszło w niebyt, ale Skaldowie zawsze brzmieli w moich uszach tak samo, a nawet coraz bardziej interesująco. Z czasem zacząłem odkrywać w tej muzyce rzeczy jakich młode ucho nie było w stanie wychwycić i docenić. Znakomitą melodykę, bogatą harmonię, wirtuozerski warsztat instrumentalny, czy wreszcie mistrzowskie aranżacje. 

Tyle tytułem może zbyt przydługiego wstępu. A co mogę powiedzieć o tej płycie dzisiaj? Z pewnością jak na nasze warunki jest to prawdziwy progresywny majstersztyk. Rock symfoniczny w wersji Skaldów nie jest tylko kopią muzyki anglosaskiej. Ogromnej oryginalności i niepowtarzalności dodaje mu wszechobecna inspiracja naszym rodzimym folklorem. Należy podkreślić że ta fuzja rocka, jazzu, folka i muzyki klasycznej prezentuje się tutaj wyjątkowo naturalnie. Andrzej Zieliński, po mistrzowsku potrafi scalić wszystkie te gatunki w jedną muzyczną potrawę nie wywołując u smakującego ów bogaty dźwiękowy wywar niestrawności, ale mile łaskocząc jego podniebienie. Zawsze z dużą dozą politowania traktuję dzisiejsze wymuszone pseudogóralskie propozycje (z litości nie wymienię nazw tych zespołów) porównując je z maestrią łączenia i przenikania się stylów w muzyce Skaldów. No cóż, talentu nie da się zastąpić układami w przeróżnych opiniotwórczych mediach.

                                                                                       Rozkładówka oryginalnego wydania LP

Zajmująca pierwszą stronę tytułowa kompozycja (warto zaznaczyć, że płyta miała nazywać się tak jak sam utwór – Krywaniu, Krywaniu, ale grafik coś pomieszał i zostało – Krywań, Krywań) jest to wywiedziona z prostej góralskiej piosenki suita urzekająca budowaniem klimatu, nastroju, wirtuozerią partii instrumentalnych oraz mistrzowską konstrukcją. Co prawda podczas hammondowych popisów Andrzej Zieliński zachwyca nas swoją biegłością pianistyczną (będąc pod tym względem absolutnie bezkonkurencyjnym na naszym rynku muzycznym), ale warto podkreślić że to skrzypcowe improwizacje Jacka Zielińskiego cechuje o wiele większa swoboda, fantazja i żywiołowość. Przynajmniej na tym polu (według mojej skromnej opinii) Jacek prześcignął swojego sławnego brata. Podstawą dla partii solowych braci Zielińskich jest bardzo solidna gra sekcji rytmicznej. Konrad Ratyński, Jerzy Tarsiński (szkoda, że jego gitara nie dostała chociaż chwili na solowe popisy) i Jan Budziaszek znakomicie potrafią wczuć się w klimat utworu grając (co wcale nie jest takie proste) dokładnie tak, jak w danym momencie potrzeba. Album nie kończy się jednak na stronie A. Cztery kompozycje zamieszczone na rewersie krążka mają słuchaczowi równie wiele do zaoferowania, co tytułowa suita. Juhas zmarł to wręcz wzorcowa fuzja góralskiej melodyki z rockiem i jazzem (obecnym przede wszystkim w improwizacjach fortepianu i „davisowskiej” trąbce). Najbardziej piosenkowy i „przebojowy” utwór na płycie – Jeszcze kocham, oprócz ciekawych zagrywek gitary, także niesie ze sobą echa góralskich zaśpiewów. Z kolei Gdzie mam ciebie szukać, zbudowany (co jest swoistą rzadkością w muzyce Skaldów) na gitarowym riffie – ciąży zdecydowanie w stronę blues rocka. Całości dopełnia instrumentalna Fioletowa dama. Nieszablonowy motyw główny służy tu jako przyczynek do nieco zachowawczych, ale w sumie udanych improwizacji organów, skrzypiec i gitary.

Okładka rosyjskiego albumu Skaldów – tzw. wersja leningradzka.

Na początku lat 70. Skaldowie bardzo często wykonywali utwory z tego longplaya, czego efektem była rejestracja suity na płyty w byłych ZSRR i NRD. Wersja rosyjska jest nieco dłuższa i przestrzenniejsza od polskiej, ale robi wrażenie trochę zbyt rozwleczonej i mało energetycznej. Dużo lepiej pod tym względem wypadła wersja niemiecka, ale niestety całość popsuło stłamszone, zbyt płaskie brzmienie tamtejszego studia nagraniowego. I na koniec nieco oryginalna uwaga (taki swoisty paradoks). Pomimo że kategorii „polski rock progresywany” album oceniam jako numer jeden, to na mojej prywatnej liście dokonań Skaldów nie jest to ich najlepsza płyta. Nieco wyżej cenię dwa lata wcześniejszy Od wschodu do zachodu słońca, który był albumem przełomowym, znacznie bardziej na czasie, z ciekawiej skonstruowanymi, wielowątkowymi kompozycjami i no dodatek okraszonymi fantastycznymi, poetyckimi tekstami. Na, ale o tym dokładniej wkrótce w dziale recenzji…

Mix najciekawszych fragmentów albumu, a także utworów dodatkowych, dołączonych do wersji CD wydanej przez Kameleon Records możemy odsłuchać tutaj.