Jethro Tull – Recenzja koncertu w Warszawie (30 maja 2022)

Jethro Tull – Recenzja koncertu w Warszawie (30 maja 2022)

Od samego początku jednym z założeń powstania Rockowej płytoteki, było aby na blogu ukazywały się czasem recenzje, co ciekawszych koncertów, które piszący te słowa miał przyjemność odwiedzić. Niestety w praktyce okazało się, że od powstania bloga nie byłem chyba na żadnym rockowym spektaklu z prawdziwego zdarzenia. Ale dosłownie parę dni temu to się zmieniło. Wybrałem się bowiem na warszawski występ Jethro Tull w Teatrze (dawnym kinie) Palladium. Gdzieś tak w połowie koncertu przypomniałem sobie o moim blogu i w głowie pojawiła się myśl, że oto wreszcie nadarza się okazja, aby spróbować opisać jakiś spektakl. Przyznaję, że zmieniło to nieco optykę odbioru muzyki, bowiem od tego momentu zamiast spokojnego konsumowania dźwięków dobiegających ze sceny, zacząłem się zastanawiać co też mógłbym o nich napisać. Ale to chyba problem każdego recenzenta. Tak jak w przypadku innych moich postów proszę nie traktować poniższego tekstu jako jedynej objawionej prawdy, ale jedynie jako subiektywne zdanie autora, który ma ochotę napisać to co naprawdę myśli. Nie kierując się tym co nakazuje „poprawność polityczna”, bądź portfele reklamodawców. Ot taki przyjemny przywilej niezależności i działalności dla idei, a nie dla zysku.

 

Trasa w ramach której odbył się koncert nosi jakże obiecującą nazwę – The Prog Years. To by sugerowało, że w zestawie nagrań powinny znaleźć się raczej te bardziej progresywne kawałki. Niestety w praktyce nie okazało się to 100 procentową prawdą, bo pominięcie choćby fragmentów longplayów: Thick As A Brick i A Passion Play (czyli szczytowych progresywnych osiągnięć formacji), było dla mnie sporym zawodem. No, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Track lista i tak była naprawdę fajna. Właściwie Ian zaprezentował po jednym nagraniu z większości albumów swojego zespołu do 1982 roku, plus 3 (naprawdę udane) numery z najnowszej płyty. Oceniając formę muzyków powiedziałbym – genialny flet, bardzo dobra gra zespołu i fatalny wokal. Niestety Anderson nie trafiał w jakieś 75 % dźwięków, ale z drugiej strony świadomość, iż lepiej i tak już nie będzie, dodawała sił żeby się z tym pogodzić. Tym bardziej, że kiedy zaczynali śpiewać inni członkowie formacji to (pomimo ich ładnych głosów i czystych nut) muzyka natychmiast traciła cały swój „jethrotullowy” charakter. W zasadzie do pełni szczęścia zabrakło mi tutaj gitary Matina Barre. Po raz kolejny okazało się, że sprawność, swoboda i naprawdę bardzo dobra gra (mówię tu o nowym gitarzyście zespołu) nie są w stanie zastąpić tego czegoś nieuchwytnego, co ma w sobie ten ‘właściwy wioślarz’ zespołu. Naprawdę ciężko zrozumieć w jakim celu ponad 70-letni panowie Ian i Martin pozostają w bezsensownym konflikcie, zamiast występować razem. No, ale nie jest to niestety jedyny taki przypadek (patrz chociażby Yes).

 

Podczas występu największe wrażenie zrobiły na mnie: Dharma For One (część grana przez zespół wypadła jak mistrzostwo świata) oraz nieco przearanżowane w stosunku do oryginału sprzed lat – Bourrée (tylko po co ci ludzie klaskali trakcie utworu?). Niezwykle przyjemnie było też posłuchać Black Sunday (z niesłusznie niedocenianego albumu A) oraz kilku nagrań z okresu dwóch pierwszych albumów (tutaj zamiast średnio wykonanego For A Thousand Mothers marzyłyby mi się np.: A New Day Yesterday, czy Nothing Is Easy, a w miejsce przyzwoitego Love Story – A Song For Jeffrey, czy My Sunday Feeling). Za to szczerze przyznam, że nigdy nie przepadałem za dwoma obowiązkowymi kawałkami: Aqualung, a szczególnie Locomotive Breath i chętnie zamieniłbym je na coś innego. Jednak czego by nie napisać, pewne jest, że muzyka zespołu jeszcze bardziej niż kiedyś zachwyca: brakiem schematyczności, zmiennością nastrojów, pomysłowością rozwiązań rytmicznych, czy mistrzowskim mieszaniem wielu stylów. Dzisiaj nikt nie jest stanie choćby zbliżyć się do stworzenia czegoś na podobnym poziomie.

 

Podsumowując koncert bardzo mi się podobał i absolutnie nie żałuję, że zdecydowałem się na niego wybrać. A kiedy wychodziłem z sali przyszła do mnie smutna refleksja, że za kilka lat zostaną nam już niestety tylko zespoły coverowe. Tym samym zamiast wybrzydzać, że ‘to już nie to’ i że ‘50 lat temu grali lepiej’, należy się po prostu cieszyć, że dane jest nam jeszcze poobcować z garstką muzycznych idoli sprzed lat.

 

P.S. Podczas zapowiedzi utworu Clasp leader Jethro zainaugurował na następny rok kolejny rocznicowy BOX. Tym razem dotyczący poszerzonego o nagrania niepublikowane i koncertowe albumu The Broadsword And The Beast.