Paul McCartney – Run Devil Run

Paul McCartney – Run Devil Run

(felieton opublikowany pierwotnie na łamach pisma Hospes w 1999 roku)

Nastały czasy, w których komercja rządzi wszystkim. Zewsząd zalewają nas tysiące nic niewartych produkcji „artystycznych”. Z łezką w oku możemy wspominać dni, kiedy to oglądając serial w telewizji, nie potrzebowaliśmy sztucznie wgranego śmiechu, aby zorientować się, iż to co przed chwilą pokazano na ekranie było dowcipne. Zresztą podobnie mają się rzeczy we wszystkich pozostałych dziedzinach życia publicznego. Jedzenie jest z plastyku, w sporcie rządzą tylko pieniądze, a muzyka… Właśnie co z muzyką? Z przykrością należy stwierdzić, iż znakomita większość tworzonych obecnie utworów jest po prostu poniżej wszelkiej krytyki. Współczesna „piosenka” charakteryzuje się: nadzwyczaj prymitywną melodią, stałym i broń Boże nie zmieniającym się rytmem, oraz brakiem jakiejkolwiek wypowiedzi artystycznej. Grzechem byłoby także użycie, podczas jej nagrania choćby jednego naturalnego instrumentu. Głównymi adresatami takiej „twórczości” są młodzi ludzie pomiędzy dwunastym, a szesnastym rokiem życia. Wiadomo dlaczego. Im najłatwiej jest zawrócić w głowach, wmawiając iż piosenkarki, których jedynymi atrybutami są sztuczne piersi, to wspaniałe i niepowtarzalne talenty. Szkoda tylko, iż nie potrafią śpiewać, ale to przecież nie jest w muzyce najważniejsze. Prawda? Dla rozwoju nieco ambitniejszej sztuki, gwoździem do trumny jest polityka potentatów fonograficznych, nie zainteresowanych promocją jakiejkolwiek twórczości, która nie byłaby skrajnie komercyjna. W tej sytuacji pozostało by jedynie zamknąć się w wyżej wymienionej trumnie i rzewnie płakać, gdyby nie fakt iż na świecie pozostało jeszcze kilku artystów z prawdziwego zdarzenia, którzy nie bacząc na przychodzące i odchodzące mody po prostu robią swoje. I w dodatku robią to na najwyższym poziomie. Jednym z nich jest niewątpliwie były członek zespołu The Beatles – Paul McCartney.

David Gilmour, Ian Paice, Paul McCartney, Mick Green na koncercie w klubie Cavern

Właśnie niedawno ukazała się nowa, solowa płyta Paula, zatytułowana Run Devil Run. Artysta zebrał na niej piętnaście utworów, z których dwanaście to standardy muzyki rozrywkowej z epoki rock and rolla, zaś pozostałe trzy są premierowymi kompozycjami McCartneya. Wszystkie piosenki wykonane są z niewyobrażalnym wprost czadem i ekspresją. Głos Paula brzmi świeżo niczym u nastolatka i trudno jest uwierzyć iż eks-beatles skończył w tym roku pięćdziesiąt siedem lat. Nie sposób zapomnieć także o rewelacyjnych muzykach, jakich McCartney zaprosił do nagrania płyty. Są to: David Gilmour – gitarzysta Pink Floyd, lan Paice – perkusista Deep Purple, oraz Mick Green znany z występów w grupach Johnny Kidd and The Pirates i The Dakotas. Składu dopełniają grający na instrumentach klawiszowych Pete Wingfield i Geraint Watkins, a także perkusista Dave Mattacks. Teraz nieco dokładniej o zawartości albumu. Całość rozpoczyna kompozycja Gena Vincenta Blue Jean Bop. Słuchając jej łatwo można się przekonać, iż poza ogólnie znanym Be-Bop-A-Lula Gene skomponował też kilka innych, równie wartościowych kawałków. Zaraz potem pojawia się utwór She Said Yeah (cóż za oszałamiający czad !), który to niegdyś miały w swoim repertuarze takie znakomitości jak The Rolling Stones, czy The Animals. Kolejna piosenka All Shook Up to pierwszy z trzech dawnych hitów Elvisa Presleya, zamieszczonych przez Paula na najnowszej płycie. I wreszcie pora na nową kompozycję samego mistrza, jest nią utwór Run Devil Run (oszałamiający czad po raz drugi !!), który niewątpliwie należy do najostrzejszych w repertuarze McCartneya. Po tak dużej dawce decybeli czas na dwa nieco spokojniejsze kawałki; są to: No Other Baby i Lonesome Town. Samotne Miasto skomponował i śpiewał niegdyś Ricky Nelson, pamiętany do dziś jako odtwórca jednej z głównych ról w westernie Rio Bravo, oraz wykonawca kilku hitów (m.in. Hello Mary Lou i Travelin’ Man). Try Not To Cry to kolejna piosenka samego Paula. Utwór od razu wpada w ucho, zachwycając swą genialną prostotą i brawurowym wykonaniem. Na albumie zawierającym rock and rollowe standardy nie mogło zabraknąć kompozycji takich mistrzów gatunku jak Carl Perkins, czy Chuck Berry. Z ich bogatego repertuaru eks-beatles wybrał dwa utwory Movie Magg i Brown Eyed Handsome Man. Ze względu na oryginalne rozwiązania aranżacyjne (m.in. wykorzystanie akordeonu), zwłaszcza ten drugi zasługuje na szczególną uwagę słuchacza. Po kolejnej, ostatniej niestety, kompozycji McCartneya What It Is, pora na przypomnienie innego z wielkich rock and rollowców – Fatsa Domino. Fats, znany powszechnie jako wykonawca Blueberry Hill, tutaj reprezentowany jest za pośrednictwem piosenki utrzymanej w podobnym do Blueberry klimacie Coquette. Ostatnie cztery utwory na płycie to znów mocne i ostre uderzenie. Na pierwszy ogień idą presleyowski I Got Stung i uwielbiany przez Johna Lennona Honey Hush. Zaraz potem możemy usłyszeć Shake A Hand, śpiewany niegdyś przez jednego z największych idoli Paula – Little Richarda. Album kończy rewelacyjna wersja elvisowskiego Party (oszałamiający czad po raz trzeci !!! – nogi same podrywają się do tańca). Płytę promuje singiel No Other Baby, na którym obok utworu tytułowego zamieszczono Brown Eyed Handsome Man, oraz nie dostępną na kompakcie piosenkę Fabulous (świetne solo gitarowe).

Okładka singla No Other Baby

Reasumując Run Devil Run to album, który powinien podobać się wszystkim. Młodsi słuchacze docenią w nim ekspresję i wyjątkową charyzmę wykonawczą. Starsi mogą za jego pomocą przenieść się jeszcze raz w czasy swojej młodości. Płyta ma wszelkie walory aby sprzedawać się doskonale, niestety brak jakiejkolwiek promocji sprawi z pewnością iż zalegnie niezauważona na półkach sklepowych, zaś nam dalej będzie się wciskać coraz to nowe śpiewające, silikonowe gwiazdy, których blask gaśnie zanim zdoła rozbłysnąć na dobre. Myślę, że nie jest to jednak najmniejszym zmartwieniem eks-beatlesa. Jego muzyka przetrwała już ponad trzydzieści pięć lat i trwać będzie jeszcze bardzo, bardzo długo. Jest to dowodem na to, iż prawdziwy talent broni się sam i aby zaistnieć nie potrzebuje setek tysięcy kompozytorów, aranżerów i promotorów, pracujących na wizerunek artysty. Mam nadzieję, że McCartney’owi starczy jeszcze chęci i sił na nagranie wielu cudownych płyt, którymi udowodni wszystkim, iż prawdziwa sztuka jest ponadczasowa. Ars longa, vita brevis. Tak trzymaj Paul !!!

I jeszcze mała dygresja. Tekst ten napisałem prawie 20 lat temu dla miesięcznika Hospes i z przykrością stwierdzam, że dosyć ponura analiza stanu rynku muzycznego z pierwszego akapitu jest dzisiaj jeszcze bardziej aktualna niż wtedy.