Donovan – Sunshine Superman

Donovan – Sunshine Superman

Wielka Brytania

 


 

Pierwsze amerykańskie wydanie LP – Epic LN 24217 (mono), BN 26217 (stereo), 26 sierpień 1966.

Najwyższa pozycja na brytyjskiej liście przebojów – numer ?.

 

 

Okładka pierwszego amerykańskiego wydania LP (stereo)

OCENA 10/10

 


 

Lista utworów:

 

Strona A

  1. Sunshine Superman
  2. Legend Of A Girl Child Linda
  3. Three King Fishers
  4. Ferris Wheel
  5. Bert’s Blues

 

Strona B

  1. Season Of The Witch
  2. The Trip
  3. Guinevere
  4. The Fan Angel
  5. Celeste

 


 

Skład:

 

Donovan – lead vocals, acoustic guitar

Jimmy Page, Eric Ford – electric guitar

John Cameron – keyboards

Spike Heatley, Danny Thompson, John Paul Jones, Bobby Ray – bass guitar

Bobby Orr, „Fast” Eddie Hoh – drums

Shawn Phillips – sitar

Tony Carr – percussion

Harold McNair – flute

Cyrus Faryar – violin

 

Nagrano: grudzień 1965-kwiecień 1966

 

Produkcja – Mickie Most
Realizacja nagrań – ?

 


 

W pierwotnym założeniu recenzje i artykuły na rockowej płytotece miały ukazywać się co kilka dni, ale niestety realia życia i obowiązków dnia codziennego sprawiły, że zamilkliśmy na długo. Wydawać by się mogło, iż w szalejącym obecnie zamieszaniu wirusowym czasu na przyjemności będzie więcej, ale niestety okazuje się, że praca on-line jest dużo trudniejsza i zajmuje o wiele więcej czasu, niż tradycyjne metody działalności zawodowej. No ale dość tego narzekania i tłumaczenia się. Pora wrócić do muzyki. Po Nowym Roku na rynku płytowym nie ukazało się prawie nic godnego uwagi, a i wszelkie zapowiedzi w związku z pandemią są ograniczone niemal do zera. Przeniesione giełdy, czy Record Store Day nie są delikatnie mówiąc tym, co kolekcjonerzy lubią najbardziej. Plus owej sytuacji jest natomiast taki, że można wreszcie sięgnąć do ukrytych pudeł i regałów gdzie spoczywają kupione lata temu zapomniane rarytasy.

 

Donovan w trakcie nagrywania albumu

Moim najnowszym (chociaż oczywiście nie jedynym) odkryciem jest album Donovana – Sunshine Superman. Kupiłem onegdaj jego japońską edycję (z układem utworów jak na wersji amerykańskiej o czym szczegółowiej będzie jeszcze w dalszej części tekstu), ale niezbyt kwapiłem się z odsłuchaniem materiału. Od lat wiedziałem, że ten album to jedna z pierwszych naprawdę psychodelicznych płyt i kolejne świadectwo odchodzenia Donovana od stricte folkowego brzmienia (a la wczesny Dylan) z pierwszych dwóch longplayów. Ale nigdy nie przypuszczałem, że materiał jest aż tak dobry. Mega przebojowy utwór tytułowy (okraszony m.in. brzmieniem klawesynu czy intrygującymi wstawkami i solówką gitary elektrycznej) znają raczej wszyscy, ale okazuje się ze dalej nie jest wcale gorzej, a może i nawet lepiej. Kapitalny, snujący się długo – Legend Of A Girl Child Linda; tajemniczy, orientalny, obłędnie odlotowy pełen wszechobecnego sitaru i „hinduskich” bębenków – Three King Fishers, czy minimalnie bardziej piosenkowy, ale także kipiący indyjskimi klimatami – Ferris Wheel – zachwycą każdego wielbiciela psychodelii. Bert’s Blues jak sama nazwa wskazuje ma w sobie sporo z bluesa, ale okraszony jest też barokowymi, klawesynowymi wstawkami i dosyć „niepokojąco” brzmiącymi smyczkami. Drugą stronę otwiera równie przebojowy co Sunshine SupermanSeason Of The With (z instrumentacją bardziej typową dla rocka). The Trip ma w sobie sporo z klimatu nieco melorecytacyjnych numerów Dylana (ale tego z najwyższej półki). Guinevere to kolejne psychodeliczne uspokojenie. Ballada tkwiąca gdzieś pomiędzy muzyką hinduską (pobrzękujący sitar), a muzyką dawną (harmonia). Cóż za rewelacja !!! The Fat Angel przypomina mi trochę utwór tytułowy, ale tym razem zaaranżowany zdecydowanie bardziej akustycznie i hindusko. W zamykającym całość Celeste mamy syntezę wszystkiego co najlepsze na tym longplayu. Kapitalną melodykę, baśniowy klimat i brzmieniowe połączenie folku z muzyką indyjską i barokową. Nagrania zamieszczone na płycie były realizowane w dwóch studiach (Londynie i Los Angeles), a w brytyjskich sesjach wzięli udział m.in.: Jimmy Page, John Paul Jones i Harold McNair.

 

Okładka brytyjskiego wydania albumu

Ale żeby nie było tak całkiem euforycznie odpowiedzmy jeszcze na pytanie: Jakie wady ma ten album? Na pewno jego mocną stroną nie jest brzmienie. Trzeba zaznaczyć, że w oryginale płyta ukazała się tylko w mono (niech nikogo nie zmylą napisy stereo na wszelkich winylach – materiał jest zawsze w mono) i ten nieco stłamszony mix niezbyt przysłużył się pełnej barw i kolorów instrumentacji. Znakomicie grający mix stereo został wykonany dopiero z okazji 45-lecia albumu i udostępniony na rocznicowej podwójnej płycie CD w 2011 roku. Drugą wadą wydawnictwa jest spory bałagan jaki panuje w związku z tym, że płyta ukazała się w różnych krajach z odmiennym zestawem nagrań . Pierwotna, recenzowana tu wersja „amerykańska” z 1966 roku ma 10 utworów, ale wersja „brytyjska” wydana w innej okładce rok później 12 – z czego aż 5 nie ukazało się na wersji amerykańskiej. Szkoda, że ktoś nie wpadł wówczas na pomysł, żeby wydać 14-sto, a nawet 16-sto utworowy, bogatszy zestaw. Materiału było bowiem w bród. No ale nie ma co narzekać, bo której wersji płyty nie posłuchamy to i tak uczestniczyć będziemy w zaiste wybornej uczcie muzycznej (chociaż zaznaczam, że ja preferuję zestaw zza oceanu).

 

Warto jeszcze dodać, że wszystkie nagrania jak to u Donovana mają świetne melodie, które z jednej strony są przystępne, a z drugiej nie mają w sobie niczego z banału. Takie możliwości kompozytorskie mieli tylko najlepsi. Warto więc sięgnąć po ten album, żeby przypomnieć sobie jakże niesłusznie zapomnianego już dziś barda, który w 1966 kładł podwaliny pod muzykę psychodeliczną na równi z The Beatles, The Byrds, czy The Beach Boys.

 

P.S. A na koniec jeszcze historyjka, która niezmiennie bawi mnie od lat. W 1991 roku Donovan wystąpił w Polsce na konkursie Miss Polski. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że organizatorzy planowali zaprosić na konkurs ówczesną australijską gwiazdkę pop – Jasona Donovana. Ponieważ nikt tam nie miał raczej pojęcia o muzyce, bardzo zdziwiono się kiedy z samolotu zamiast „czarującego młodzika” wysiadł Pan z gitarą w średnim wieku. Pewnie uczestnicy imprezy też nie byli zbytnio szczęśliwi podczas występu Mistrza, ale ja byłbym nim raczej wniebowzięty.