Focus – Recenzja koncertu w Warszawie (24 marca 2023)

Focus – Recenzja koncertu w Warszawie (24 marca 2023)

W ramach krótkich recenzji z koncertów na które (przyznam szczerze) niezbyt często się ostatnio wybieram, dziś skreślę parę słów na temat występu jednego z najważniejszych zespołów w moim muzycznym życiu. 24 marca w warszawskim klubie Hybrydy wystąpiła legenda holenderskiej (i nie tylko) sceny rockowej – Focus. Jeszcze paręnaście lat temu ciężko było spotkać kogos na serio słuchającego muzyki kto nie znałby tej nazwy. Ale obawiam się, że dzisiaj równie trudno zaleźć kogoś kto zna Focus, jak i kogoś kto na poważnie obcuje z muzyką. Te smutne spostrzeżenia zostawmy jednak na razie na boku i zajmijmy się samym występem.

 

Zaskoczyli mnie już na samym początku pojawiając się na scenie niezwykle punktualnie. Po krótkiej introdukcji Thijsa van Leera rozpoczęli utworem Focus I – ponoć pierwszym jaki powstał z myślą o Focus. Od pierwszych chwil poraziło mnie kapitalne brzmienie zespołu. Spora w tym zasługa akustyka (Geerta Scheijgronda) obok którego miałem przyjemność siedzieć i z podziwem obserwować jego pracę. Czas cofnął się o jakieś 50 lat z okładem. Grupa przez cały koncert brzmiała jakby grali w jakimś 1972 roku. Rasowe Hammondy, niepowtarzalny styl perkusisty (o czym nieco dokładniej w dalszej części tekstu), idealnie kopiująca grę Jana Akkermana gitara i podpierający wszystko bas, którego niepokojąco nowoczesny wygląd okazał się na szczęście mylący. Jako drugi (po małym cytacie z utworu Anonymus) wykonali hit od którego wszystko się zaczęło – House Of The King. Tutaj przeszkadzała mi jedynie zbyt krótka artykulacja fletu na dłuższych nutach. Później zespół przeszedł do swojego opus magnum czyli suity – Eruption. Początek zabrzmiał wspaniałe, potem wpletli nieco gorszą, rozimprowizowaną część jazzującą, pojawiło się też krótkie solo perkusji. A na koniec powrócili do znanego z wersji studyjnej przepięknego melodycznie zakończenia dzieła, które dla mnie trwało zdecydowanie zbyt krótko. Następnie zaprezentowali bardzo uroczy i melodyjny – Focus 7, a na koniec pierwszej części przebojową Sylvię, poprzedzoną nieco funkującą i w sumie mało potrzebną introdukcją, w której publiczność miała okazję wykazać się klaskaniem. I tak pierwsza godzina minęła niczym parę minut.

 

Po 20 minutowej przerwie zespół pojawił się ponownie. Drugi set rozpoczęła (znośna) kompozycja Le Tango z koszmarnie plastikowo brzmiącego w oryginale albumu Thijsa van Leera i Jana Akkermana – Focus z 1985 roku. Potem zagrali nowy, nostalgiczny numer For Bert, poświęcony zmarłemu niedawno basiście grupy – Bertowi Ruiterowi. A na koniec tej prezentującej nieco nowsze dokonania zespołu części pojawił się, pochodzący z LP Focus X, średni – All Hens On Deck. Ten fragment koncertu, pomimo bardzo dobrej gry zespołu wypadł – ze względu na dobór materiału – trochę gorzej. Jaka szkoda, że w to miejsce nie wykonali np. suity Hamburger Concerto. Powrotem do starych kompozycji była rozmarzona La Cathedrale De Strasbourg. Później zagrali Harem Scarem, który okazał się punktem wyjściowym do długich improwizacji członków zespołu. Panowie zaprezentowali się w bardzo dobrym świetle. Może basista nieco przynudzał, ale za to blisko 80 letni Pierre van der Linden zagrał na swoich bębnach naprawdę rewelacyjne solo. Nie przepadam za długimi solówkami perkusyjnymi, ale tym razem z ogromną przyjemnością wysłuchałem legendy holenderskich bębnów, zanurzając się w jego niepowtarzalny styl (dużo przejść i „młynkowania” na tomach oraz oszczędne użycie werbla). Dzisiaj nikt już tak nie gra !!! Szkoda tylko, że kosztem długich improwizacji dwa główne tematy tej bardzo lubianej przeze mnie kompozycji jakby się gdzieś zagubiły. Może lepiej byłoby zagrać Harem Scarem, w bardziej skondensowanej przypominającej wersję płytową formie, a jako przyczynek do improwizacji potraktować, jak przed laty np. Anonymusa II. Na koniec usłyszeliśmy oczywiście najbardziej znany utwór zespołu – Hocus Pocus. Muszę przyznać, że kiedy pod koniec Thijs przedstawiał zespół w starym wypracowanym przed laty stylu łzy zakręciły mi się w oczach. Mocno oklaskiwany zespół wrócił jeszcze na bardzo długi bis, którego kanwą były wyborne utwory: Focus III i Answers? Questions! Questions? Answers!. Tym samym druga cześć koncertu trwała bite 1,5h.

 

Po koncercie muzycy jakby nigdy nic wyszli do publiczności i w bardzo miłej atmosferze (bez krztyny gwiazdorstwa) podpisali wszelkie płyty, zdjęcia i gadżety. A mnie naszły jeszcze przemyślenia, gdzie zaszliśmy jako cywilizacja, że tacy wspaniali muzycy gromadzą dzisiaj na koncertach 150-200 osób, a jakieś koszmarne tandety, typu śpiewające (a raczej wyjące) dzieci, przyciągają na występy setki tysięcy ludzi. Szmira jaką lansuje się we wszystkich bez wyjątku wiodących mediach jest przerażająca. No cóż, tym którzy jeszcze pamiętają na czym polega prawdziwe, solidne granie, pozostaje zatem żyć w swoim świecie i rozkoszować się nielicznymi już niestety wykonawcami nawiązującymi do starych, dobrych, złotych czasów muzyki rockowej. Wspaniały wieczór, a kto nie był nich żałuje i liczy na to, że Focus jeszcze zawita do nas na koncerty. Można na nie wybrać się w ciemno.