Record Store Day 2020 (część 1)

Record Store Day 2020 (część 1)

Z powodu pandemii tegoroczny Record Store Day (planowany pierwotnie na 20 czerwca) był przekładany i przekładany, ale po wielu perypetiach wreszcie doczekaliśmy się „szczęśliwego końca”. Ostatecznie zdecydowano się rozłożyć premiery płytowe na trzy terminy – 29 sierpień, 26 wrzesień i 24 październik (z dodatkową datą – Black Friday 27 listopada) i nazwać to RSD DROPS. W ramach imprezy z roku na rok ukazuje się coraz więcej longplayów (a tym samym znajdziemy wśród nich całą masę jakiś nikomu niepotrzebnych i nieznanych tytułów; bądź też wznowień płyt, które jako oryginały kosztują grosze, ale przy odrobinie promocyjnej „ściemy” można je wcisnąć sporej rzeszy frajerów). Dlatego postanowiłem przebić się przez ogromne ilości zapowiedzi i wyłowić z tego tłumu to, co dla rockowego ucha wydaje się być najciekawsze i najwartościowsze.

 

Dziś zajmiemy się nowościami jakie mają zostać wypuszczone w pierwszym terminie, a więc 29 sierpnia. Według mnie najciekawszymi pozycjami jakie przygotowali tegoroczni wydawcy są dwie płyty Dona Shinna (Temples With Prophets i Departures), które zostają oficjalnie wznowione pierwszy raz w historii. Mniej wtajemniczonym przypomnę, że kompletnie dziś zapomniany Don Shinn był kapitalnym hammondzistą, który bardzo inspirował m.in. Keitha Emersona. Jego styl to takie pomieszanie Briana Augera i The Nice z psychodelią, jazzem, muzyką klasyczną i bossa-novą. Jeśli ktoś lubi stare, hammondowe granie, polane nieco odlotowym i eksperymentalnym sosem, to są dla niego pozycje obligatoryjne. Do obu płyt dodano single (jeden to reedycja, więcej niż rewelacyjnej małej płytki zespołu Shinna z 1966 roku, a drugi zawiera nowe nagrania klawiszowca, aczkolwiek kompozycyjnie i brzmieniowo utrzymane zdecydowanie w starym stylu – zero plastiku). Jednak w tej beczce miodu jest też niestety, naprawdę spora łyżka dziegciu. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale wytwórnia Sunbeam uraczyła nas jednym z najgorszych brzmień jakie słyszałem w życiu. Jeśli na winylach użyto tych samych masterów co na dostępnych od jakiegoś czasu w serwisach streamingowych plikach, to wszystkie archiwalne nagrania są ordynarnymi kopiami z płyt winylowych. Ciekawe jaki był tego powód? Skoro wydania są oficjalne, dlaczego nie wykorzystano kopii z taśm matek? Wątpię, aby zaginęły one w archiwach EMI. Podejrzewam raczej, że zgranie materiału w studiach Abbey Road było drogie i wytwórnia poszła na łatwiznę. No, ale problem nie leży tutaj w samym pochodzeniu materiału (jest przecież masa płyt przygotowywanych z kopii winylowych w sposób bardzo zadowalający), lecz w jego obróbce. Jakiś koszmarny „realizator” dodał aż do bólu wysokich tonów i co gorsza nie użył nawet najprostszego plug-inu do
oczyszczania płynących z analoga szumów, trzasków i przesterów. Efekt momentami jest taki jakbyśmy słuchali zgranego polskiego singla z lat 60-tych. Jak można było tak zepsuć ten genialny materiał??? Totalny skandal !!! Dodam jeszcze, że płyt nie znalazłem u polskich dystrybutorów i musiałem je zamówić za granicą.

 

 

A cóż jeszcze ciekawego (poza genialnym Donem Shinnem) proponują nam wydawcy z okazji RDS? Na pewno warto zaopatrzyć się w reedycję albumu Swaddling Songs, folk-rockowej grupy Mellow Candle. Ten kultowy longplay był co prawda wznawiany na winylu już kilka razy, ale te edycje od dawne są niedostępne, zaś oryginał który sprzedał się niedawno za ponad 3500 (!!!) dolarów, wydaje się być raczej poza zasięgiem. No i muzyka jest tutaj naprawdę dobra (ta cena nie bierze się z nikąd), takie pomieszanie irlandzkiego folku, z barokiem, psychodelią oraz bardziej rockowymi brzmieniami. Zespół rozkręca się z numeru na numer, pod koniec grając jak Fairport Convention.

 

 

Na uwagę zasługuje też bez wątpienia reedycja debiutanckiego i bardzo niedocenionego, psych-progresywnego albumu grupy Raw Material. Tutaj wytwórnia Sunbeam przyłożyła się do dźwięku nieco lepiej niż w przypadku Dona Shinna, aczkolwiek też nie jest to jakaś rewelacja (zakręcanie wysokich tonów i tworzenie głuchego brzmienia jest niestety znakiem formowym tej bardzo kompetentnej merytorycznie wytwórni). No, ale o „niezbędności” zakupu longplaya decyduje drugi dysk z 16 nagraniami dodatkowymi (czwarta strona to 10 coverów kompozycji takich tuzów, jak: Jethro Tull, Rare Bird, Fleetwood Mac, Cream, The Gun…) Nie przeszkadzają też: ładna, laminowana, rozkładana okładka, plakat i książka. No i wydawca może zawsze powiedzieć „jak się nie podoba to kupcie sobie oryginał za 1000 dolarów”.

 

 

Dodatkowy dysk z niepublikowanymi dotąd na analogu nagraniami otrzymała również nowa edycja (różowy winyl) drugiego albumu Eltona Johna. Granie nie jest tu może tak porywające jak na skrajnie niedocenionej „jedynce” (Elton niebezpiecznie zmierza czasem w rejony gospel), ale jest to wciąż muzyka z najwyższej półki. Dzisiaj nikt nawet nie zbliża się do takiego poziomu kompozycji i (momentami) naprawdę natchnionych wykonań. No i mamy tutaj dwa utwory, które nie pojawiły się na rozszerzonej wersji CD.

 

 

Ja ostrzę sobie zęby na nową edycję klasycznej składanki (ale zawierającej same niepublikowane nagrania) The Who – Odds And Sods z 1974 roku. W stosunku do pierwszego wydania dodano tutaj drugi winyl z 14 utworami. Z tym, że zestaw nagrań jest zupełnie inny od tego znanego z poszerzonej i zremiksowanej wersji CD z 1998 roku – kombinują jak mogą.

 

 

Nieco mniej interesującą, ale wartą odnotowania pozycją jest zapis koncertu Emerson Lake And Palmer z 1992 roku wydanego na „płomiennym czerwonym” winylu jako – Live At Waterloo Concert Field. Ów, naprawdę dobry (szczególnie pod koniec) jak na lata 90-te występ, stanowi raczej pozycję z gatunku „tylko dla fanów” do których niestety (w tym wypadku) się zaliczam. P.S. Odnotujmy jeszcze, że „specjaliści” przygotowujący płytę zapomnieli wpisać na tracklistę Tarkusa, który zajmuje prawie połowę strony A !!!

 

 

Za to wielbiciele Pink Floyd, których na pewno jest znacznie więcej niż sympatyków ELP koniecznie muszą zaopatrzyć się w jednostronicowy singiel Arnold Layne zawierający koncertową wersję tego psychodelicznego klasyka, wykonanego w maju 2007 roku na koncercie poświęconym Sydowi Barretowi. Był to także ostatni wspólny występ Panów: Gilmoura, Masona i Wrighta.

 

 

Serię 10-calówek Jethro Tull (zawierających wybrane nagrania z dodatków dołączanych do najnowszych remasterów klasycznych płyt zespołu) kontynuuje mini-LP Stormwatch 2. No cóż – zamieszczona tutaj prawie 12-minutowa, wczesna wersja Dark Ages jest warta prawie każdych pieniędzy, a na inne nagrania też nie można narzekać.

 

 

Jeszcze przed paroma dniami moim kolejnym pewniakiem był singiel Johna Lennona Instant Karma – zawierający najnowszy, niepublikowany remix tej piosenki. Ale po zapowiedzi wypuszczenia nowej składanki Johna (zawierającej m.in owo nagranie), wydanie ponad stu złotych na singiel raczej mija się z celem. No chyba że komuś bardzo zależy na posłuchaniu zawodząco-barokowej kompozycji Yoko ze strony B (również w nowym, nieznanym mixie).

 

 

Warto wspomnieć, że 20 czerwca (czyli w dniu na który pierwotnie planowany był RSD) ukazało się jednak kilka pozycji. Moją uwagę zwróciła autoryzowana reedycja jednej z najwspanialszych (naprawdę nie przesadzam) hard-prog-rockowych płyt w historii rocka – Jericho (połączenie T2, Black Sabbath i Wishbone Ash w jednym). Longplay można jeszcze kupić, chociaż nie jest tani. No, ale oryginał w idealnym stanie kosztuje blisko 500 Euro, a poprzednie, oficjalne wznowienia też nie są darmowe.

 

 

Fanów Elvisa ucieszą zapewne dwie pozycje: The Forgotten Album (zawierający ponoć pierwsze pięć francuskich EP – tylko czemu jest tu tylko 14 nagrań? – może chodzi także o single?) oraz ciekawszy, dwupłytowy Elvis Banned! z utworami z pierwszych 3 filmów Króla (niektóre nagrania w alternatywnych wersjach).

 

 

Na koniec wspomnę jeszcze o tytułach które mnie osobiście interesują już mniej, ale na pewno znajdzie się wielu rock-fanów, pragnących je posiadać. Są to: At The BBC 1972 grupy Hawkwind, Phaedra – Tangerine Dream (z bonusowym drugim dyskiem), pierwszy longplay Roxy Music (w najnowszym remixie Stevena Wilsona z 2018 roku) oraz koncertowy materiał Davida Bowiego z 1974 roku – I’m Only Dancing (The Soul Tour ’74).

 

A już za miesiąc postaram się przybliżyć wszystkim zainteresowanym kolejną porcję „recordstoredayowych” wydawnictw winylowych.

 

P.S. Dziękuję Markowi i Mariuszowi dzięki którym nie musiałem tłoczyć się po nocach w dusznych, ciasnych sklepikach, aby nabyć kilka wyczekiwanych płyt.